W XVI wieku Niderlandy znajdowały się pod panowaniem hiszpańskim. Polityka króla Filipa II względem tego regionu skupiała się na gnębieniu protestantów. Inkwizycja działała tu z ogromnym zaangażowaniem. Nie było litości dla elementu heretyckiego, należało go bezwzględnie wytępić. Jedyny problem polegał na tym, że w północnej części Niderlandów głównym wyznaniem był kalwinizm.
Ludzie zaczęli się buntować przeciwko takim rządom. Powstania były krwawo tępione, nie brano jeńców, co oczywiście doprowadziło tylko do jeszcze większych protestów. Początkowo nieliczne i nieskoordynowane powstania, przerodziły się w regularną wojnę.
W trakcie tej wojny miało miejsce oblężenie Lejdy, miasta leżącego u wybrzeży Morza Północnego. Obrońcy przerwali kilka grobli, co spowodowało podniesienie stanu wód i utrudniło Hiszpanom prowadzenie walk. Książę Oranii, Wilhelm I, wysłał do Lejdy gołębia z obietnicą odsieczy. Prosił jednak, by wytrzymali 3 miesiące. Miasto początkowo trzymało się całkiem nieźle, ale najgorszym wrogiem okazał się głód. Gdy skończyły się zapasy jedzenia, morale mieszkańców mocno podupadło, jednak nie poddali się. Wiedzieli, że jeśli Hiszpanie wejdą do miasta, rozpocznie się rzeź.
Plan Wilhelma Orańskiego polegał na tym, żeby przerwać groble otaczające miasto, dzięki czemu okoliczne tereny zostałyby zalane i mógłby po prostu podpłynąć swoją flotyllą pod miasto. Hiszpanie musieliby uciekać przed nadpływającym morzem. Przerwanie zewnętrznych grobli udało się 3 sierpnia, ale niestety poziom wód wciąż był niski. Do tego niesprzyjający wiatr utrudniał manewrowanie flotyllą w takich warunkach. 21 sierpnia mieszkańcy Lejdy wysłali gołębia do księcia Wilhelma, przypominając, że wytrzymali już 3 miesiące, z czego jeden bez jedzenia. W odpowiedzi otrzymali wiadomość, że groble są przerwane i pomoc nadejdzie już wkrótce.
W trakcie gdy flota przerywała kolejne tamy, by jeszcze bardziej zalać teren i jakoś dostać się w końcu do Lejdy, w mieście atmosfera zrobiła się już bardzo napięta. Bardzo głodni mieszkańcy zaczęli rozważać poddanie się Hiszpanom, ale burmistrz miasta, Pieter van der Werff, powstrzymał ich, mówiąc, że wpierw będą musieli go zabić. Zaproponował im, żeby odcięli mu rękę i zjedli, jeżeli są aż tak zdesperowani.
18 września wreszcie zmienił się kierunek wiatru na korzyść rebeliantów – fale zaczęły pokonywać tamy, jeszcze bardziej podnosząc poziom wody. Do tego zaczął padać deszcz. Flota wreszcie nadpłynęła, a sytuacja Hiszpanów stałą się tragiczna. Ich obozy znajdowały się teraz na oddzielonych od siebie wyspach, do tego kompletnie nie byli przygotowani do bitwy morskiej. W końcu w nocy z 2 na 3 października, zarządzono odwrót. A gdy ze strony miasta dobiegł ogromny rumor, odwrót zamienił się w paniczną ucieczkę. Hiszpanie myśleli, że runęła kolejna tama, tymczasem okazało się, że pod wpływem erozji zawalił się fragment muru obronnego, przez co miasto stało się podatne na atak.
Następnego dnia, mały chłopiec-sierota, Cornelis Joppenszoon, wyszedł poza mury miasta i zauważył, że Hiszpanie opuścili teren. Znalazł jeszcze ciepły kociołek, a w nim duszone warzywa. Natychmiast pobiegł z nim z powrotem do miasta i podzielił się z mieszkańcami. Książę Wilhelm I też mógł już bez przeszkód dostarczyć mieszkańcom jedzenie, które przywiózł ze sobą – haring en wittebrood, czyli śledzie i biały chleb.
Danie, które znalazł Cornelis, nazwano hutspotem i mieszkańcy Lejdy jedzą je co roku, 3 października, na pamiątkę tamtych wydarzeń. Niektórzy robią jego bardziej tradycyjną wersję i zamiast ziemniaków używają pasternaku. Jest to prawdopodobnie bardziej zgodne z oryginalnym hutspotem, gdyż w XVI wieku ziemniaki cieszyły się złą sławą (powszechnie mniemano, że są trujące, a w ogóle jak rosną pod ziemią to pewnie mają coś wspólnego z szatanem). Zazwyczaj podaje się hutspot z klapstukiem, czyli długo gotowanym żebrem wołowym i tradycyjnym sosem jus. Sos ten powstaje z wytopionego tłuszczu wołowego i jest holenderskim przysmakiem, często podawanym z różnymi stamppotami.
Na ulicach Lejdy odbywa się wtedy wielki festyn, na długich stołach wykładane jest białe pieczywo, rozdawany jest też surowy śledź. Niektórzy spożywają go w tradycyjny sposób, delikatnie tylko solą, chwytają za ogon, odchylają głowę i połykają filet w całości. Tak samo jak 3 października 1574 roku robili to ocaleni z oblężenia mieszkańcy Lejdy.
- ½ kg żeberek wołowych
- ¾ kg ziemniaków
- ¾ kg marchewki
- 4 cebule
- 4 liście laurowe
- 2 łyżki oleju
- sól, pieprz
- Żeberka solimy i pieprzymy, obsmażamy na oleju ze wszystkich stron na brązowo. Następnie zalewamy je wodą (tylko tyle, by przykryć mięso), dodajemy 2 liście laurowe i gotujemy na malutkim ogniu przez ok. 4h.
- Obieramy ziemniaki, marchewkę i cebulę. Ziemniaki i cebulę kroimy w ćwiartki, marchewkę na grube plastry. Układamy w garnku: na dnie ziemniaki, następnie marchew i na wierzchu cebulę. Przyprawiamy solą, pieprzem i 2 liśćmi laurowymi i gotujemy do miękkości.
- Odcedzamy nadmiar wody i tłuczemy - ale tak, by zostały grudki.
- Wodę, w której gotowała się wołowina redukujemy na gęsty sos.
- Sosem można polać żeberka i ziemniaki, albo podać oddzielnie w sosjerce.
Dodaj komentarz